Po kryzysie sprzed 10 lat w większości państw w Europie wzrasta liczba budowanych mieszkań. Najwyższe wzrosty widać w dawnych krajach tak zwanych demoludów.
Najwięcej buduje się na Węgrzech, gdzie w ciągu ostatnich dwóch lat wzrosty przekroczyły 200 proc. Podobnie jest na Łotwie. Wskaźnik powyżej 100 proc. wzrostu ma Chorwacja. Ponad 50 proc. zanotowali Bułgarzy. Taka sama sytuacja jest w Rumunii. W Polsce wzrosty wynoszą w ciągu ostatnich lat kilkanaście proc. rocznie. W zachodniej Europie najwyższe wzrosty są tam gdzie był największy kryzys, tak jak w Portugalii, Grecji i Hiszpanii. Ponad 60 procentowy wzrost notuje Finlandia. Tam jednak filozofia prowadzenia biznesu mieszkaniowego jest zupełnie inna niż w Polsce. W Helsinkach gmina przejęła rolę tzw. land dewelopera. To ona scala grunty, prowadzi media i ustala formy zabudowy dla całych kwartałów miasta. W każdym kwartale ma znaleźć się zróżnicowana zabudowa – od mieszkań komunalnych po apartamenty. Dodać należy, że całe Helsinki objęte są miejscowymi planami zagospodarowania terenu a w centrum i w miejscach zabytkowej zabudowy funkcjonuje zakaz zabudowy wysokiej. Jest ona możliwa jedynie na przedmieściach, by nie burzyć urbanistyki miasta. W najlepszych miejscach nad samym morzem ceny apartamentów dochodzą do 15 tys. EURO za metr kwadratowy. Inne jest też podejście do miejsc parkingowych. W stolicy Finlandii jeden samochód przypada na dwie rodziny. Głownie dlatego, że rozbudowana sieć metra i komunikacji miejskiej powoduje, że samochodami po prostu nie opłaca się dojeżdżać do pracy. W innych europejskich stolicach spadek popytu ma mieszkania spowodowany jest restrykcyjną polityką wynajmu krótkoterminowego. Ten najbardziej intratny sposób wynajmu poddawany jest ograniczeniom. Miejscowe przepisy wprowadzają już takie ograniczenia między innymi w Berlinie i Barcelonie. Chodzi o zapewnienie spokoju mieszkańcom osiedli i stworzenie zrównoważonej tkanki miejskiej.